Wywiad: Zawsze Można Zwiać

Zawsze można zwiać

Rozmowa z Asią hazardzistką z 18 letnią abstynencją od gry

– Niedawno obchodziłaś 18. rocznicę abstynencji od gry. Podczas mitingu usłyszałaś bardzo dużo ciepłych, dobrych i serdecznych słów. Od ludzi z pewnym stażem abstynenckim i od tych, którzy nie grają od kilku, czy kilkunastu dni, od kobiet i mężczyzn, od starszych wiekiem i bardzo młodych. Co czułaś słuchając tych wypowiedzi?

–  To był dla mnie przemiły wieczór, czułam się szczęśliwa, że ludzie odbierają mnie jako osobę otwartą, bezpretensjonalną, ciepłą, chętną do pomocy. Czułam też satysfakcję, bo 18 lat niegrania – to jest z jednej strony powód do dumy i zadowolenia, a z drugiej – mam poczucie, że ja tych lat nie zmarnowałam, że wciąż sama się rozwijam i pomagam rozwijać się innym. Choć musze przyznać, że byłam nieco zaskoczona, kiedy powiedziano o mnie, że jestem jednym z filarów Wspólnoty AH, bo wydaje mi się, że wciąż za mało robię. Ale muszę koniecznie powiedzieć, że na początku swej drogi do zdrowienia nie potrafiłam przyjmować ciepłych słów pod swoim adresem. Wydawało mi się, że wypowiadający je chce zażartować ze mnie, zakpić, zranić. Od razu musiałam to w swoim stylu „odbić”.

– A propos. Przypomnę jeden z Twoich wpisów na forum internetowym z 30.01.2006: – Zdecydowanie źle się czuję na tych mitingach rocznicowych. Swoją rocznicę niegrania świętowałam chyba raz, pamiętam tort i życzenia oraz fakt znajdowania się w centrum uwagi. A to już nie moja bajka. Kiedy grałam to byłam gwiazdą wszystkich przyjęć, brylowałam w każdym towarzystwie. Błazenada jak ta lala. I kiedy zaczęłam trzeźwieć, zobaczyłam siebie i swoją śmieszność. Pamiętam też „zarzuty” moich znajomych w stylu: a tobie, co? co się dzieje z Asią? ” itp. A ja tylko się wyciszyłam, zaczęłam być po prostu sobą, nie małpowałam. No i tak mi zostało, nie obchodzę imienin, urodzin ani innych tam okazji. Źle się czuję z przyjmowaniem życzeniem. Posunęło mi się to nawet dalej, bo składać też nie lubię. Ja nawet wiem, co to zwyczaj, normy społeczne, tradycja. Ale tylko wiem…
Tak sobie chciałam to napisać, bo jednak nieklawo się z tym czuję.

– Ten fragment potwierdza, że nie umiałam przyjmować życzeń i komplementów, nie potrafiłam odnajdywać się w atmosferze święta.  Przebyłam długą drogę, żeby dojrzeć do tego, co jest dzisiaj, żeby się tego nie bać, racjonalnie i adekwatnie reagować. Dziś wiem i czuję, co to zwyczaj, normy społeczne, tradycja. Ale to wymagało pracy nad sobą i…wciąż jeszcze wymaga. To pokazuje moją zmianę w odbiorze różnych zdarzeń, sytuacji, wydarzeń. W procesie zdrowienia ważna jest szczerość – tak czułam i rozumiałam dziesięć lat temu, a dzisiaj inaczej.  

– Filar Wspólnoty AH pasuje do Ciebie jak ulał! Po pierwsze niewielu hazardzistów może pochwalić się taką abstynencją, a po drugie – przychodzisz na mitingi, jesteś bardzo aktywna na forum internetowym, działasz w Stowarzyszeniu Promocji Zdrowego Życia w Abstynencji od Gry. Dla mnie każda Twoja wypowiedź jest ważna, nawet krytyczna, jak to się ostatnio zdarzyło. I nie ma w Tobie nic z autokraty, co to zawsze wie najlepiej. Dzięki Bogu, że wciąż chce Ci się pomagać!

– Pomoc drugiemu człowiekowi to immanentna cecha mojego charakteru. Bardzo lubię pomagać, ja wyniosłam to z domu rodzinnego, w którym moi rodzice i dziadkowie też pomagali poza pracą zawodową.  Zawodowo też się zajmowałam się organizacją pomocy, jako pracownik socjalny. Sprawia mi to ogromną frajdę, to jest moja pasja i powołanie. Dla wyjaśnienia – spotkałam się z taką opinią, która mówi, że pomagając innym – załatwiamy coś sobie, niwelujemy jakiś deficyt. Ja pomagając niczego sobie nie załatwiam! Robię to, bo czuję, że powinnam coś robić dla innych, że życie nie polega tylko na gromadzeniu dóbr i dbaniu o tzw. święty spokój. Życie to drugi człowiek.

– Jestem na początku swej drogi trzeźwienia, nie gram od dwóch lat. Ciekawi mnie, co dla Ciebie było największym wyzwaniem w pierwszym okresie abstynencji?

– Moim największym wrogiem był wówczas czas. Nijak nie umiałam sobie go zagospodarować. Zrobiło mi się nagle go tyle, jak chyba nigdy wcześniej w życiu. Chodziłam do pracy, niby wszystko normalnie – ale czasu miałam w niezdrowym nadmiarze. Dziś wiem, że bez mitingów, bez spotkań z innymi uzależnionymi, bez chęci zdobywania wiedzy o chorobie i bez chęci poznania samej siebie nie umiałabym przetrwać. I na to właśnie przede wszystkim poświęcałam swój czas. Mitingi dwa razy w tygodniu, codziennie spotkania z innymi uzależnionymi, terapia indywidualna plus lektura, to właśnie mi pomogło. W końcu udało mi się poradzić z czasem i powstał kolejny „nadmiar”, pozornie zupełnie paradoksalny – nadmiar pieniędzy.
Oczywiście, że miałam długi, ale jakoś Pan Bóg mnie uchował przed rychłym ich spłacaniem. Dziś wiem, że słusznie! Gdybym narzuciła sobie tempo to istniało spore prawdopodobieństwo, że szukałabym hm…dodatkowego źródła finansowania. A tak nie poszłam grać – za to uczyłam się wydawać pieniądze. Byłam jak dziecko we mgle. Fascynowało mnie posiadanie pieniędzy. Był to ciekawy okres w moim życiu, który zaowocował…. najgłupszymi zakupami pod słońcem. Bo kupowałam sobie wszystko, na co mnie było stać. Dziś oceniam to, jako całkowitą nieumiejętność gospodarowania pieniędzmi oraz formę nagradzania się. Bo mnie się należały nagrody, i to dużo i często, bo przecież moje ukochane „hobby” zostało mi zabrane, więc coś w zamian.

– Grałaś 10 lat, z czego 3 niemal codziennie. Co Cię skłoniło, żeby wreszcie wyjść z tego zaklętego rytuału: praca – gra – chwilowy odpoczynek i od nowa?

– Kiedy grałam nie było dla mnie żadnych świętości, żadnego tabu, przysięgi składane przed Bogiem nie miały żadnego znaczenia ani wartości. Miałam jeden cel: grać. Nie byłam ani wiarygodną partnerką, ani pracownikiem, ani córką, ani przyjaciółką ani nawet kierowcą, bo jeździłam jak wariatka. Granie to nie były przegrane czy wygrane pieniądze. Gra była całym moim życiem.

Te ostatnie lata destrukcyjnej gry były tak intensywne, że zaczęłam mieć omamy wzrokowo-słuchowe, nie mogłam zasnąć, w mojej głowie ciągle brzmiała muzyka – wiadomo, jaka; bałam się, że po prostu zwariuję, że któregoś dnia znajdę się w szpitalu psychiatrycznym..
Najbardziej pamiętam momenty, jak jadę w środku nocy, pustymi ulicami do salonu czy kasyna. Darłam się na głos i ryczałam. To nienawiść do samej siebie mnie rozpierała. I to była ta moja „kropką nad i”. Ten ogrom nienawiści, jaką czułam do samej siebie. Czarna rozpacz i otchłań.

– I co zrobiłaś?

– Zadziałała Siła Wyższa, w moim przypadku Bóg. Pamiętam ten dzień doskonale. Sierpień, środa. Wzięłam pieniądze i znowu byłam w kasynie, znowu grałam, choć dzień wcześniej przysięgałam sobie, że już nigdy…I nagle obok mnie stanęła starsza kobieta, taki „suchy gracz”, co to udziela złotych rad. Ale ona nie tylko radziła, co mam zrobić, ale też zapytała mnie czy wiem, że takie granie jak moje to hazard.  Chciałam być sama, denerwowały mnie jej uwagi i rady. Ale jakoś nie miałam siły ani ochoty jej zniechęcić do tej próby rozmowy ze mną. Kiedy przegrałam wszystko ona wciąż stała przy mnie i zapytała – w jakim kierunku pani jedzie? Nieoczekiwanie odpowiedziałam zgodnie z prawdą i zgodziłam się ją podwieźć. W czasie tej podróży powiedziała, że hazard to straszna rzecz, ale można się od niego uwolnić. Powiedziała też, że w Warszawie są mitingi, na których spotykają się hazardziści i na dodatek wręczyła mi swoją wizytówkę z telefonem. Przestałam grać w sobotę o 6 nad ranem, a o 11 zadzwoniłam do tej kobiety, że jadę na miting na ul. Zgierską. I tak się zaczęło.

– Nie miałaś nawrotów zakończonych grą?

– Oczywiście, że miałam. Zagrałam pół roku po pierwszym mitingu. Dlaczego? Po pierwsze ciągle słyszałam od bardziej doświadczonych członków Wspólnoty, że po pół roku niegrania nawrót jest „jak w banku”, co jest nieprawdą, bo zdarzają się one w różnym czasie. Ale ja wbiłam sobie to do głowy uznając nawrót za coś oczywistego, co musi się wydarzyć, co czeka. Jasne, że czekał a jeszcze bardziej ( dziś to jasno widzę) ja sama czekałam na ten nawrót, który zakończył się grą.

– I co było dalej?

– Potem wszystko od początku. Kiedy zakończyłam pierwszy etap terapii, zaczął się tak zwany miesiąc miodowy. Wszystko pięknie się układało, a ja byłam cała szczęśliwa. No i głęboko wierzyłam, że to tak już będzie, bo nie gram. Terapeutka mnie ostrzegała, że miesiąc miodowy kiedyś się skończy. Nie do końca w to wierzyłam. Ale miała rację. Miesiąc miodowy się skończył, a zaczęło się po prostu samo życie. Ale właśnie dzięki terapii, mitingom, książkom udało mi się „wskoczyć” w swoje tory i tak sobie jadę do dziś.

Po drodze miałam także swoje załamanie; utrata pracy i rozwód. Wszystko w ciągu 10 dni. Wtedy miałam też nawrót, który nie zakończył się grą a 6-tygodniową terapią zamkniętą w Charcicach. Nigdy wcześniej nie czułam tego jak bardzo chcę żyć!
Pierwsze dni w Charcicach to był koszmar. Trzymała mnie jedynie świadomość, że mogę w każdej chwili spakować się i wyjechać. Innej motywacji nie było.
Potem powoli wchodziłam w terapię i relacje z innymi uzależnionymi. Skorupka zaczęła pękać. Dziś, po kilkunastu latach od terapii twierdzę, że to był jeden z najszczęśliwszych okresów w moim życiu. I bardzo owocny w wiedzę – przede wszystkim o sobie. Powrót do pustego domu był trudny. Nadal byłam bez pracy, ale za to zaopatrzona w zapas siły. I ta wystarczyła mi, aby znowu wskoczyć na te swoje tory.
Okres terapii jest rzeczywiście swoistym parasolem ochronnym, ale wyjście spod niego nie musi być wcale bolesne. Czułam strach i lęk, ale wiedziałam także, że to moje koło ratunkowe. Hazard jest, jak każde inne uzależnienie, chorobą śmiertelną. Będę się leczyć – będę żyć.
Ważne, żeby wiedzieć, że nawrót nie musi skończyć się graniem. Nawrót to także nasze zachowania z okresu grania. Ja nie gram kilkanaście lat i też mi się zdarzają takie okresy, że jestem nieznośna dla siebie i otoczenia, ale nie myślę o graniu. Śmigam sobie wówczas na miting albo dzwonię do przyjaciela – hazardzisty i wygadam, co mi tam leży na sercu.
Nawrót to także efekt zaniedbania HALT-u.

– A co pozytywnego pamiętasz z tych pierwszych miesięcy zdrowienia?

– Pamiętam, że przyjaciele ze Wspólnoty AH byli ze mną w stałym kontakcie, dużo telefonów, spotkań.  Jedno zdarzenie utkwiło mi w pamięci, jak sekretarka w pracy, która pracowała ze mną już od kilku lat, weszła do mnie do pokoju i powiedziała: „pani Asiu, pani to ma tylu znajomych, że nawet nie przypuszczałam, bo tak rzadko do pani ktoś dzwonił prywatnie, a teraz to non-stop”.
To był pierwszy sygnał. Drugi to moi poza wspólnotowi znajomi i przyjaciele. Dziesiątki razy w słuchawce usłyszałam – ” nie żartujesz? Naprawdę masz czas się spotkać?„. Pewnie byli w szoku, bo tyle lat ciągle nie miałam dla nich czasu.
Odkryłam też w sobie cierpliwość. Nie wiedziałam, że umiem poświęcić komuś swój czas, uwagę, nie złościć się gadaniem, nie zerkać stale na zegarek.
Powoli też zaczynałam pamiętać o ważnych datach.
Dosyć dobrze też pamiętam, że zaczęłam widzieć i wąchać. Dziwiło mnie to, że można wąchać, patrzeć, czuć świadomie.
Ale i tak najcenniejszą dla mnie zmianą było to, że bardzo chciałam poznać siebie. Poznać i zrozumieć. Uczucie poznawania do dziś czuję. I nie jest ważne, czy odkrywałam w sobie złe czy dobre rzeczy, ważne było to, że poznaję siebie.

– Dzwoni do Ciebie hazardzista i pyta, co mam zrobić, żeby przestać grać? Co mu mówisz?

– Prowadzę skrzynkę na forum pomoc@anonimowihazardzisci.org,  mam dyżury w Stowarzyszeniu na ul. Siennej w Warszawie, spotykam się na mitingach i zawsze odpowiadam osobie, która szuka dla siebie ratunku – idź na miting. Zobacz, że nie jesteś sam, że obok ciebie są podobni ludzie, a niektórzy nie grają już po kilka czy kilkanaście lat. A później terapia, warsztaty, grupy wsparcia. Chociaż nie ma jednej żelaznej reguły, jeden idzie na terapię i później trafia na miting. Najważniejsze, żeby chcieć wreszcie przestać grać!

– Mało jest kobiet we Wspólnocie AH, mało też spotkałam hazardzistek na terapii, a przecież tak dużo ich widziałam w kasynie! Ale moje pytanie dotyczy sensu tworzenia kobiecego mitingu. Przed laty chodziłam na taki miting na ul. Poznańską, ale to nie były spotkania, które mnie poruszały. Miting upadł. Jakoś nie widzę różnic pomiędzy kobietą, a mężczyzną w aspekcie hazardu.

– A mnie od lat marzył i marzy się taki kobiecy miting. Ja też na początku swego zdrowienia nie widziałam różnic pomiędzy kobietą, a mężczyzną w aspekcie uzależnienia od hazardu. Więcej uważałam, że koledzy ze Wspólnoty nie powinni we mnie widzieć kobiety, a li tylko hazardzistkę. Do momentu, kiedy w 2009 albo 2010 nie skrzyknęłam kilku hazardzistek z całej Polski. Przyjechały do Warszawy i to kilkunastogodzinne spotkanie otworzyło mi oczy na różne  sprawy takie jak: przemoc ze strony mężczyzn (hazard żony był jednym z narzędzi), wymuszany seks, seks za pieniądze na grę czy ciąża, jako środek profilaktyczny, który ma uchronić przed grą itp. Wtedy otworzyły mi się oczy dlaczego kobiety nie chcą przychodzić na mitingi, na terapię i mówić o takich sprawach. Bo to wymaga ogromnej odwagi i poczucia bezpieczeństwa. Myślę, że kobiecy miting spełniałby te warunki, no, ale cóż. Ale dróg zdrowienia jest wiele i każda, która prowadzi do zerwania z grą jest dobra.

– Program Zdrowienia, czyli 12 Kroków przerobiłaś ze sponsorem, sponsorką, czy na warsztatach?

– Kiedy zaczęłam chodzić na mitingi kobiet było jeszcze mnie niż dzisiaj. Przerabiałam Kroki sama, na warsztatach, z terapeutą, ze spowiednikiem i rozmawiając z innymi hazardzistami. Pamiętam, że będąc na Programie Osobistego Rozwoju w 2006 poznałam osobę uzależnioną z 18-letnią abstynencją. Spytałam go, czy mógłby powiedzieć, który krok robi. Chwilę pomyślał i powiedział: – a wiesz, teraz chyba czwarty przerabiam.
Wyraziłam swoje zdziwienie; 18 lat i czwarty krok? A on mi odpowiedział: – tak, ale ja już go robię któryś raz, przecież ja będę je robić przez całe życie. Przerabiam kroki w każdym dniu i nie ma tu żadnej chronologii.
I to do mnie trafiło. Ten program jest do przerabiania przez całe życie. Ja tak mam, że mniej więcej, co 2 – 3 lata mam zryw i muszę koniecznie coś ze sobą zrobić. I za każdym razem jak już pobiorę szeroko rozumiane nauki, to mówię sobie, no to już koniec, nie chce mi się więcej. Potem mijają te 2, 3 lata a ja od nowa. W ubiegłym roku byłam na III części warsztatów rozwoju osobistego i oczywiście dziś uważam, że to definitywnie ostatni raz. A co będzie to czas pokaże.  Przez te 18 lat abstynencji skończyłam studia, pojechałam na 6 tygodniową terapię zamkniętą do Charcic, skończyłam Program Rozwoju Osobistego (PRO) i Studium Pomocy Psychologicznej, byłam trzy razy na warsztatach Rozwoju Osobistego w Tyńcu oraz skończyłam Integralną Profilaktykę Uzależnień na UKSW.

Dzięki mitingom, terapii, warsztatom, rozmowom, wiedzy uzmysłowiłam sobie najpierw, że to nie tylko i wyłącznie długi są konsekwencją mojego grania. Z przerażeniem i bólem odkrywałam, co straciłam. I to był mój kolejny cel.
Wtedy też powoli pojawiła się we mnie chęć poznania siebie. Ale to trwało. Odkrywałam siebie taką, jakiej nigdy nie znałam albo nie pamiętałam, że kiedyś może i taka byłam.
Gdyby ktoś mi powiedział kiedyś, że jest we mnie jakaś wrażliwość, czułość, ciepło czy serdeczność pokładałabym się ze śmiechu. A ja znalazłam to w sobie. Odrzucałam na początku, kiedy budziły się we mnie takie uczucia. Ba, nawet nie pozwalałam im zagościć w sobie na dłużej. Prześmiewałam, wypierałam, nie wierzyłam.
Jedną z piękniejszych rzeczy, które nauczyłam się to marzyć, ale inaczej. Już nie hazardowo o wielkich pieniądzach czy władzy. Moje marzenia dziś mnie cieszą a nie nakręcają. Mam w sobie wiele pragnień, marzeń, celów. Pewnie część z nich nie zrealizuje się, ale nie są one chore.

Moja dewiza brzmi – zawsze można zwiać. Można wyjść z mitingu, terapii, warsztatu, rozmowy, jak coś mi będzie przeszkadzało.   Mam wybór i to powoduje, że się nie boję, nie wstydzę i zwyczajnie mi się chce.

Skip to content