Hazard to nie wyrok śmierci
Rozmowa z AGNIESZKĄ, żoną hazardzisty
– Łatwiej było uwierzyć w to, że mąż jest hazardzistą, czy, że postanowił pójść na terapię i zmienić się?
– Trudne pytanie, ale muszę zacząć od ważnej sprawy. Otóż Kamil zanim podjęliśmy decyzję o byciu razem powiedział mi, że gra na maszynach. Wówczas tę wiadomość zupełnie zignorowałam. Nie zapaliła mi się czerwona lampka, bo hazard wydawał mi się zupełnie niegroźną „rozrywką” dorosłego mężczyzny. Gdyby powiedział, że pije alkohol w dużych ilościach, to, co innego! Wtedy z pewnością wzmogłaby się moja czujność. Z prostego powodu, o alkoholizmie wiedziałam sporo, o hazardzie nic.
– Nic nie wiedziałaś o hazardzie, o uzależnieniach?
– Uzależnienia kojarzyłam przede wszystkim z alkoholizmem i narkotykami. Nic poza tym. O hazardzie nie wiedziałam nic. Ważną rolę odegrało też i to, że od początku mamy oddzielne konta bankowe. Więc te pierwsze straty, przegrane były przeze mnie niezauważane. Potem było coraz trudniej. Na początku łatwo ulegałam, przebaczałam kolejne „wpadki”, dawałam pieniądze na spłatę długów. Dawałam się wodzić za nos, bo na początku długi Kamila nie były jakieś koszmarne, nasza egzystencja nie była zagrożona. Oczywiście z upływem lat coraz częściej trzeba było wprowadzać większe oszczędności, coraz więcej było ograniczeń. Coraz trudniej przychodziło mi znoszenie tej sytuacji. Dochodziło do kłótni i awantur. Lały się łzy.
Koszmarna była też niepewność. Nigdy nie byłam pewna, czy Kamil spędzi z nami święta, rodzinne uroczystości, spotkania z przyjaciółmi. Przez wiele lat było tak, że zamiast cieszyć się, że jesteśmy razem, że są z nami najbliżsi – on chodził „naładowany”, szukając okazji do kłótni, żeby mieć pretekst do wyjścia z domu i pójścia grać. Te zepsute święta bardzo bolały.
– Jak próbowałaś temu zaradzić?
– Zaczęłam szukać informacji w internecie na temat uzależnień i hazardu. Dużo czytałam interesujących wypowiedzi, opinii, porad. Kiedy uzależnienie Kamila zaczęło niszczyć naszą rodzinę zagroziłam, że jeżeli nie zacznie czegoś ze sobą robić – rozstaniemy się. Byłam zdeterminowana i on wiedział, że to nie są czcze pogróżki. Poskutkowało o tyle, że poszedł na pierwszy miting. Doskonale pamiętam, co powiedział po powrocie, że to nie dla niego, że jakaś paląca się świeczka na stole, jakieś trzymanie się za ręce, jakaś modlitwa o pogodę ducha…Na koniec zaznaczył, że nie jest żadnym „świrusem”, tylko normalnym człowiekiem i wie, co robi.
On nie chciał niczego zmieniać, ale ja tak! Poszłam na terapię do przychodni na ul. Zakopiańską. Prawdę mówiąc, już pierwsze zajęcia były dla mnie wstrząsem. Otóż zdałam sobie sprawę, że doskonale wiem, o czym mówi terapeutka. Nagle uświadomiłam sobie jednak, że wszystko robię odwrotnie niż należy. Chociaż uważam się za inteligentną osobę, popełniam koszmarne błędy. Spłacam jego długi, ponoszę konsekwencje, które on sam powinien ponosić, ukrywam jego uzależnienie przed rodziną. Chcę zmienić mojego męża zamiast zmieniać siebie. Tak dłużej być nie mogło! Wiedziałam, że on sam musi podjąć decyzję o terapii, ale ja mogę postawić warunek: „Bardzo cię kocham, nadal chcę z tobą być, ale nie mogę żyć z czynnym hazardzistą. Albo coś z tym zrobisz, albo się rozstajemy”. Tak też uczyniłam. Złożyłam również papiery o separację, co Kamila trochę oprzytomniło. Ale wciąż nie chciał się leczyć. Ciągle słyszałam te same argumenty, że nie może zacząć terapii, bo praca zawodowa, bo częste wyjazdy, bo krucho z pieniędzmi i musi odrabiać straty. W końcu jednak nie miał wyjścia i pojechał do Łukowa.
Muszę jeszcze o czymś koniecznie powiedzieć. Nigdy nie pilnowałam Kamila, nie sprawdzałam, nie dzwoniłam po znajomych wypytując gdzie był itd. Uznałam, że to on jest uzależniony od hazardu, to jest jego problem i on będzie ponosił za to konsekwencje. Na terapii utwierdziłam się w przekonaniu, że tak właśnie należy postępować.
– Wiem, że Kamil skończył terapię w Łukowie, że chodzi na mitingi, że od 7 lat nie gra. Jak nastąpił przełom?
– Myślę, że mój mąż musiał osiągnąć swoje dno i dojrzeć do terapii. Musiał też wybrać – dalsza gra, albo rodzina. Na szczęście postawił na to drugie i pojechał do Łukowa. Jednym z zadań terapeutycznych, jakie miał do wykonania na odwyku była jego prośba abym napisała do niego list. Zrobiłam to. Jednak zamiast napisać o tym, jaki jest wspaniały i jak mi na nim zależy – czego zapewne się spodziewał – wywaliłam całą prawdę, bez znieczulenia. Wydaje mi się, że wtedy coś do Kamila dotarło, że to nie są żarty, że się rozstaniemy.
– Droga do trzeźwości w przypadku Kamila, podobnie jak w moim, była długa i wyboista. Przytrafiały się „wpadki”, powroty do gry, kłamstw, długów.
– Trudnych momentów było dużo, nie od razu wytrzeźwiał, ale włożył ogromną pracę w to, żeby przestać grać. Ciągle jest aktywny, bierze udział w mitingach, warsztatach i wyjazdach wspólnotowych, dużo czyta, rozmawia z przyjaciółmi ze Wspólnoty. Myślę, że dzięki temu funkcjonujemy, jako rodzina.
Na koniec powiem coś, co może wielu zaskoczyć. Może to paradoks, ale z perspektywy czasu jestem wdzięczna losowi, że postawił na mojej drodze hazardzistę. Naprawdę, tak to dzisiaj odbieram. Hazard Kamila, jego choroba, spowodowały moją ogromną zmianę, jako człowieka, kobiety, matki, żony. Dzisiaj nie przeklinam już hazardu, choć ciężkich chwil było naprawdę dużo, ale terapia, mitingi, warsztaty sprawiły, że staliśmy się sobie bliżsi, że nasza miłość jest piękniejsza, pełniejsza, bardziej dojrzała. Bez hazardu Kamila nie byłoby tego wszystkiego. Dzięki temu, że on zachorował, a ja musiałam poszukać pomocy dla siebie, mogłam zobaczyć, z czym sobie nie radzę, zmierzyć ze swoimi słabościami i popracować nad sobą. To nie jest tak, jak myśli większość żon uzależnionych osób, że problem dotyczy tylko ich mężów i jak on przestanie grać, to życie znowu będzie piękne. To chyba największybłąd. Tak samo jak przekonanie, że my żony hazardzistów i alkoholikówmożemy ich zmienić. Zmieniać możemy tylko siebie. Dzisiaj wiem, żekompulsywny hazard męża to nie wyrok śmierci, ale szansa na lepsze życie.
Problem tylko w tym, że nie każdej rodzinie jest dane z tej szansy skorzystać.
Nam się udało.